środa, 3 września 2008

Agencja Nieruchomości Rolnych - klasyczny przypadek terroru i bezprawia

"Działalność ANR to podręcznikowy przypadek prawa Parkinsona.
Powołano ją do życia pod nazwą Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa w 1991 roku w celu likwidacji archaicznej własności państwowej. W 2005 roku przemianowana ją na Agencję Nieruchomości Rolnych. W jej zasobach znalazło się dotąd blisko 4,8 mln ha, a więc ok. 16 procent areału rolnego kraju, głównie terenów po byłych PGR i innych instytucjach państwowych.

Po sprzedaży lub wydzierżawieniu tych gruntów agencja miała zostać rozwiązana. Zanim zrozumiano, że jest to żyła złota, sprzedano prawie 1/3 areału i wydzierżawiono połowę. W tym momencie urzędnicy powiedzieli: chwatit, stając odtąd na głowie, aby nie wylądować na bruku. Już pod koniec 1997 roku agencja praktycznie zaniechała sprzedaży ziemi, motywując to koniecznością „kształtowania idealnego ustroju rolnego”, a później tworzenia rezerw pod przyszłą ustawę o odszkodowaniach za mienie zabużańskie i inne roszczenia obywateli.

Każdy pretekst był dobry, byleby tylko nie oddać stanowisk. Szczytem było wymuszenie na koalicji SLD – PSL wprowadzenia limitów powierzchniowych oraz - działającego wstecz – prawa pierwokupu. Agencja, która służyła wyzbywaniu się ziemi przez państwo, zaczęła ją oficjalnie skupować.

O ile przed rokiem 2003, kiedy to Sejm pod „nowymi” rządami SLD znowelizował ustawę „o kształtowaniu ustroju rolnego", z prawa pierwokupu korzystała sporadycznie, o tyle teraz zaczęła siać na wsi terror. Agencja ma bowiem prawo kupić każdy kawałek ziemi rolnej będący przedmiotem prywatnego obrotu, a nawet zmusić do odsprzedaży gruntu tych, którzy kupili go z puli państwowej, przed upływem 10 lat od daty zakupu. Jest to równoznaczne z częściową konfiskatą prywatnej własności, gdyż agencja wypłaca właścicielowi tylko tyle, ile zapłacił za nią kupując ją trzy, sześć czy nawet dziesięć lat wcześniej.

W ten sposób agencja zdobyła władzę nad ziemią rolną w Polsce, a urzędnicy pieniądze dla siebie.

Gdy ziemia niebezpiecznie rosła w cenie, urzędnicy szli w pole, dając właścicielowi gruntów nabytych od państwa do zrozumienia, że w każdej chwili może stracić to, co posiada. Nietrudno się domyślić, że dla tych ostatnich ratunkiem stało się przekupstwo. Zresztą łapówka nie zawsze wystarczała. Apolinaremu S. z okolic Lęborka odebrano ziemię pod pretekstem złej kultury rolnej, Janowi F. z powodu nieaktualnych ksiąg wieczystych.

Odkupione tereny agencja sprzedała innym osobom. Jeśli nawet były to osoby zaprzyjaźnione, groźba pierwokupu ich nie ominie. Karuzela kadrowa agencji kręci się w rytmie zmian politycznych w Ministerstwie Rolnictwa, a każda partia ma swoich znajomych. Procedura pierwokupu, która miała być narzędziem „racjonalnej polityki rolnej”, stała się de facto orężem szantażu, zemsty i zawiści. Tylko brak pieniędzy – mówi b. urzędnik ANR ze Słupska - uchronił polską wieś przed totalną vendettą."

Źródło (i reszta artykułu): Korespondent.pl.

Brak komentarzy: